Hej!!!!!!
Wiem, że podczas mojego pobytu w Puławach
miałem wrzucić na bloga przynajmniej dwa nowe posty, ale tego nie zrobiłem i za
to was od razu przepraszam.
Najzwyczajniej w świecie nie miałem na to
czasu ani siły z powodu codziennych treningów oraz przymusu schodzenia na
niższe piętro w poszukiwaniu wi-fi.
Na szczęście już wróciłem. Mam nadzieję,
że z nową energią i chęcią działania. Szczególnie potrzebną na obozie
piłkarskim, o którym dzisiaj mowa.

Jak na każdym wyjeździe tak i na tym jedną z ważniejszych rzeczy jest miejsce zakwaterowania.
Tym razem było ono gorsze niż
poprzednio. Po przyjeździe miałem wrażenie, że po prostu źle trawiliśmy, lecz
prawda była zupełnie inna. Przyszło nam zamieszkać w budynku, który z zewnątrz
pozostawiał wiele do życzenia a w środku brakowało miejsca na cokolwiek. W
niektórych przypadkach przydałyby się też normalne okna z uwagi, że po
treningach przychodzimy spoceni bez szansy na wywietrzenia pokoju lub
ochłodzenie się.
Jednym słowem nie można oczekiwać
pięciogwiazdkowego hotelu za 700 zł :D.
Zaraz po zakwaterowaniu przychodzi czas na
poddanie ocenie stołówki i jedzenia, które mogło być lepsze, ale do najgorszych
nie należy.
Dla mnie pierwszego dnia, największym
szokiem były mega duża ilość osób, która wręcz okupowała to miejsce w godzinach
posiłków, przez co każde śniadanie, obiad czy kolacja były walką o przetrwanie.
Walką o wolne miejsce :D... Ale można było się przyzwyczaić. Zwłaszcza, że co
chwilę koło twojego stolika przechodziła jedna bądź wiele przedstawicielek płci
pięknej (lekkoatletki) :P.
Jedną z atrakcji tegorocznego jak i
poprzednich obozów były, prawie codzienne, wypady do Biedronki, które pozwalały
nam na uzupełnienie swojej "diety" w bogate składniki odżywcze takie
jak cukry i tłuszcze w coli, batonach, energetykach, lodach, słodkich bułkach i
wielu innych.
Obładowani po brzegi plecaków
wracaliśmy do ośrodka z prowiantem na mniej więcej jeden dzień :D.
Wszystko to przez mordercze treningu do
upadłego każdego dnia i emocjonujące mecze w siatkówkę o puszkę coli.
A no właśnie. Na obozie, bardziej niż w
poprzednich latach rozwinęły się zakłady. Taki "mini hazard obejmujący swoim zasięgiem praktycznie
wszystko. Od wspomnianych już meczy w siatkówkę poprzez grę w ping ponga
a skończywszy na spalonym planie pt.: "Kto wrzuci ratownika ze stołkiem do
wody?" :D.
Po ciężkich treningach przychodził czas na
relaks. Zazwyczaj szliśmy na pobliski basen albo po prostu leżeliśmy w
pokojach.
Co do tego pierwszego to moim zdaniem był
czasami nawet lepszą atrakcją niż wypad do Biedronki...
A zwłaszcza w upały.

Dla nas najważniejsze było to, że miał dwie zjeżdżalnie niestety tylko jedna była spoko.
Oczywiście jak to my, zjechać normalnie
nie potrafimy, dlatego co chwila ktoś wymyślał nowe sposoby. Panowało chyba
przekonanie, że im bardziej szalone tym lepsze, dlatego zapewniam was, pomysłów
było dużo a odważnych nie brakowało.
To samo tyczy się skoków do basenu.
Jeżeli ktoś już miał dość wody to siadał
na trybunach i rozkoszował się widokami (if you know what I mean :D) albo po
prostu szedł coś zjeść :P.
Niestety nic nie trwa wiecznie...
Zanim jednak opuściliśmy to miejsce należałoby
posprzątać a bałagan był ogromny. Zważywszy na to, że w pokojach mieszkali sami
"młodzi mężczyźni" to moim zdaniem normalka.
Zdjęcia pokoju przed i po ogarnięciu pokoju.
Mama nadzieję, że o wszystkich ciekawych
rzeczach powiedziałem.
Miłych ostatnich tygodni wakacji!!!!!!
Trzymajcie się!!!
Do następnego razu!!!!!
Pudel :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz